niedziela, 29 listopada 2015

Tytułu brak. Może jesień.

Biegł najszybciej jak potrafił. Powoli tracił oddech. Ale nie mógł przestać biec. On gonił go. Chciał by się zatrzymał. Dlatego musiał biec, nadal biec, bez przerwy. W tej szaleńczej ucieczce. Nie widział go, wszędzie panował mrok. Jedynie latarnie ustawione co pięćdziesiąt metrów dawały mu jako takie poczucie bezpieczeństwa. Ale był pewien, że to złudne wrażenie. Nigdy nie był bezpieczny. Uciekał już tak długo.
Co kilkaset metrów przystawał by zaczerpnąć tchu. Opierał wtedy drżące dłonie, na jeszcze bardziej drżących kolanach i wciągał chłodne, przepełnione wilgocią powietrze do płuc. Te kilkusekundowe postoje dawały mu miniaturowe przypływy sił. Gdyż w momencie zatrzymania czuł jego oddech na plecach. Było to prawdopodobnie złudzenie, ale dzięki temu dawał rade wciąż uciekać.
Kiedy to się zaczęło? Lata temu, wraz z rozpoczęciem jesieni. Od tamtego momentu, co roku musiał się ukrywać. A gdy go znaleźli musiał uciekać. To nigdy się nie skończy. Chyba, że da się im złapać. Byłoby to samobójstwem. Ale często nad tym myślał. Czy nie lepiej byłoby umrzeć, niż uciekać przez całe życie? Przestać się bać się na każdym kroku? Mimo to wciąż miał malutką nadzieję, że któregoś dnia to się skończy. Teraz gonił go tylko ON, a był silniejszy niż kiedyś. Co dawało mu przewagę nad uciekającym człowieczkiem. Uciekinier wciąż łudził się, że uda mu się uciec i wrócić do swojego bez stresowego życia wraz z żoną i czwórką wspaniałych dzieci.
Jednak teraz, ślizgając się na mokrych jesiennych liściach, wdychając stęchłe powietrze przepełnione śmiercią i strachem, kuśtykał, potykając się, co chwilę. Był całkiem przepocony, a kropelki deszczu lecącego z nieba wcale nie ułatwiały mu szaleńczego biegu. Był zmęczony i senny. Nie miał się gdzie zatrzymać, nie mógł odpocząć. Latarnie często gasły, lub migotały swoim blado żółtym światłem. Po obu stronach drogi rosły drzewa, wysokie i mroczne. Większość straciła już swoje liście, przez co były jeszcze bardziej upiorne. Kojarzyły się z drzewami wisielców. Starał się nie rozglądać, bo on mógł kryć się gdzieś między drzewami, w zaroślach, bacznie go obserwując i czekając na jakiekolwiek drobne potknięcie. Wtedy byłoby po nim.
Adrenalina intensywnie płynęła w żyłach Roberta. Był gotów nie zatrzymywać się ani na chwilę. Chociaż zdawał sobie sprawę, że jego ciało szybko traci siły i niedługo będzie potrzebowało odpoczynku. 
Po pewnym czasie zobaczył w oddali migoczący neon. Serce załomotało mu z narastającą nadzieją. Mimo ogromnego, wciąż zwiększającego się zmęczenia przyspieszył kroku. Migoczące czerwone światło dawało nadzieję na ratunek lub, chociaż tymczasowe schronienie. Neon głosił "Tanie noclegi". Budynek był raczej niewielki. Zaledwie parterowy motelik, w całości zbudowany z czerwonej cegły, o płaskim zadaszeniu. Nie było to miejsce luksusowe, ale na ten moment nie miało to znaczenia. Jeszcze raz spojrzał na czerwony neon, który był czymś w rodzaju latarni wskazującej drogę zagubionym marynarzom.
-Tego mi było trzeba - rzekł i gwałtownie obrócił głowę spoglądając za siebie. Przecież ostrożności nigdy za wiele. Upewniwszy się, że nikogo za nim nie ma, pomaszerował  w stronę wejścia. Czując jak niepokój powoli ustępuje miejsce uldze nacisnął na klamkę i wszedł do budynku. 
Hol prezentował się raczej skromnie. Miejscami ze ścian odłaziła wyblakła tapeta. Firanki w oknach były pożółkłe. W centrum stał stary zdezelowany kontuar, za którym siedział młodo wyglądający mężczyzna. Wpatrując się bezmyślnym wzrokiem w niewielki ekran podróżnego telewizora, wyświetlającego reklamę jakiejś zupy błyskawicznej „Po której syty będziesz CAŁY DZIEŃ!", nawet nie podniósł głowy by zobaczyć przybyłego do motelu człowieka. 
-Potrzebuję pokoju, na jedną noc...- Gdy Robert mówił, głos mu drżał. Jednak zabrzmiał nad wyraz poważnie. Mężczyzna za kontuarem nadal nie wykazywał żadnego zainteresowania. Wyciągnął spod lady jeden z kluczy, raczej nie przywiązywał wagi do tego który z kluczy podał. Po czym wskazał na księgę leżącą po jego lewej stronie, nie odwracając wzroku od telewizora. -Wpisuje się pan i płaci rano. Miłej nocy.
Robert uniósł długopis przywiązany do księgi i zamaszystym ruchem wpisał swoje imię i nazwisko obok dzisiejszej daty: Robert Felston 31 październik. Zabrał klucz, na którego breloku pisało 31 i pokierował się korytarzem do owego pokoju. 
Pokój nie był bardziej zadbany od korytarza, co nie było raczej niczym dziwnym. Tutaj tapety też odłaziły od ścian, miejscami nawet były nieco pozdzierane. Narzuta na łóżku pachniała stęchlizną, więc gdy podszedł do łóżka od razu zrzucił ją na podłogę. Jeszcze raz obejrzał się za siebie, podszedł do drzwi, poruszył klamką i gdy był pewien iż nikt nie wejdzie podczas jego odpoczynku, wrócił do łóżka i szybko zasnął z twarzą wtuloną w poduszkę.