Gdy wychodziła z budynku znów zaczął padać deszcz. Miała teraz bardziej zmierzwione włosy, które oblepiały jej wychudłe policzki. Naciągnęła na głowę kaptur i ciężko tupiąc butami poszła w stronę przystanku. Miała wyjątkowo mizerny humor. Jak zawsze po spotkaniu swojego nemezis, czyli krótko mówiąc jej psychiatry. Nerwy nie uchodziły z niej zbyt szybko po tych spotkaniach. Tym razem również. Idąc swoją cotygodniową trasą kopała we wszystko co się napatoczyło z wyjątkową nienawiścią. Twarz wykrzywiał jej grymas który odstraszyłby każdego przechodnia, oczywiście gdyby jakikolwiek był w jej pobliżu.
Było już późno. Okolice spowił mrok, w domach gasły światła. Między kamienicami biegały wygłodniałe koty goniące swoją kolację. W oddali trąbiły klaksony ciężarówek, tirowcy przeganiali się by zdążyć się nawalić przed wieczorną emisją meczu, może któryś nawet zaliczy swoją żonkę. Płacz dzieci był tu normą, nie ustawał nawet nocą. Można nazwać to miejsce typowym, dla niej takie właśnie było, typowe.
Dotarła na przystanek cała mokra, kapało jej z ubrań, z włosów, z twarzy. Usiadła umęczona na rozpadającej się ławce. Przystanek był przykładem sztuki miejskiej. Boczne ściany całe stłuczone i pomalowane sprayem, zadaszenie przeciekało, deszcz dostawał się dzięki temu do wnętrza tego cudu architektury i ławka na której teraz zajmowała miejsce była butwiejącym śmieciem z wybrakowanymi deskami. Z każdą minutą gniew malał, tak jakby brudne krople deszczu wymieszane ze smogiem okolicy uspokajały ją. Zaczęła zastanawiać się nawet czy nie lepiej zostać tu na noc. Powrót do domu gdzie czekała na nią patologiczna rodzina wcale nie wydawał się lepszą alternatywą. Wtedy przyjechał głośny i ledwo toczący się po drodze autobus.
Usiadła na jednym z tylnych siedzeń, nie miała zamiaru robić nic ponad to, że gapiła się bezmyślnie w ponurą ciemność za szybą. Gdy autobus mijał pobliski las wyobrażała w nim sobie różne nadprzyrodzone istoty, wilkołaki wybiegające na drogę, demony atakujące pasażerów. Wszystko to sprawiało jej przyjemność, wizje te całkowicie ją uspokoiły, nawet zaśmiała się pod nosem gdy w jej wyobraźni pojawił się obraz wilkołaka odgryzającego głowę kierowcy.
Autobus zahamował gwałtownie, koniec podróży, jej przystanek, wysiadka. Wytoczyła się powolnie z wnętrza pojazdu i od razu zniknęła między podejrzanymi krzakami za przystankiem. Dobrze znała tę okolicę, mieszkała tu od urodzenia, wiedziała, że za przystankiem jej zasyfiony skrót do jej osiedla. Nigdy nie obawiała się meneli ukrytych po drodze, dobrze ją znali, zawsze byli dla niej bardzo mili. Czasem częstowali ją papierosami, co dawało jej wielką ulgę po powrocie z ośrodka dla wariatów. Tym razem jednak ich tam nie było, cóż deszcz odstraszył nawet ich. Co nie zniechęciło jej do zapalenia fajki czy dwóch. Wyciągnęła z torby poniszczone opakowanie setek, zostały jeszcze tylko cztery szlugi, a kupiła je zaledwie wczoraj. Odpaliła jednego z nich starą, czerwoną zapalniczką z jaką nie rozstawała się od 12 urodzin. Zaciągnęła się gryzącym dymem trzymając go w płucach przez dłuższą chwilę, po czym z ulgą wypuściła z ust kłąb szarego dymu. Nim dotarła do swojej klatki wypaliła jeszcze jednego papierosa.
Zadzwoniła domofonem, nikt nie odpowiedział. Prawie nigdy nikt na nią nie czekał, przecież ważniejsze to złapać za flachę i wychynąć ją jeszcze przed jej przybyciem. Wyciągnęła z kieszeni dzwoniące o siebie klucze. Weszła na klatkę i pokierowała się do malutkiej, starej i ledwie działającej windy. Całe wnętrze tej klitki wymalowane było sprayem, poobdrapywane i w kilku miejscach nawet były ślady po kuli. Jednak tylko smród był gorszy od wizualnych aspektów cudownej windy, zapach alkoholu, moczu i tanich perfum prostytutek z osiedla mieszał się w jeden gryzący odór. W głowie majaczyła tylko jedna głośna myśl ucieknij stąd, ucieknij jak najszybciej!
Piętro nr.3, mieszkanie nr. 5, drzwi po prawej stronie, migająca jarzeniówka na korytarzu, wycie psa sąsiadów. Dom, słodki dom. Trzask butelki rozbijanej o kant stołu, krzyk matki, wrzask ojca. Jak ja za tym tęskniłam, powtarzała w myślach kierując klucz do zamka.
Weszła do mieszkania, zamknęła za sobą drzwi. Odwieszając kurtkę nawet nie spojrzała w kierunku salonu gdzie rozgrywała się typowa dla tego domu scena. Zdjęła ze stóp ciężkie buty i zostawiając ślady na kafelkowanej podłodze pomaszerowała do łazienki. Nawet w jej domu w jej łazience panował odór przyprawiający o mdłości. Szybko skończyła prysznicowe ceregiele i ubrana jedynie w czarne bokserki i luźną koszulkę bez rękawów pokierowała się do swojego pokoju, który szybko zamknęła za sobą na klucz. Odpaliła laptopa, włączyła głośno muzykę i położyła się na dość niewygodnej wersalce. Z oka wypłynęła jedna nic nieznacząca łza, dzień dobiegł końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz