Miał 5 lat kiedy rodzice zaczęli się o niego niepokoić. Mały Sam zaczynał się dziwnie zachowywać. Był cichutkim i zamkniętym w sobie dzieckiem, bardzo późno zaczął mówić. Kiedy rodzice zabierali go gdzieś do rodziny on kurczowo trzymał się rodziców i nie chciał bawić się z innymi dziećmi. Będąc w domu najwięcej czasu spędzał w swoim pokoju, rysował coś na podłodze, rozmawiał sam do siebie. Kiedy jego rodzice pytali z kim rozmawia nie odpowiadał tylko pustym spojrzeniem wgapiał się w ścianę, bądź podłogę.
W wieku 6 lat kiedy zaczął chodzić do szkoły stawał się coraz większym indywiduum. Nie spędzał czasu z innymi dziećmi na placu zabaw, na lekcjach najczęściej coś szkicował w zeszycie, często mu się za to obrywało, przez co robił to jeszcze bardziej wyraźnie. Pewnego dnia do szkoły została wezwana mama Sama, kiedy chciała się dowiedzieć co się stało, nauczycielka powiedziała jej, że jej syn zamiast bawić się z innymi dziećmi na placu zabaw szwendał się gdzieś przy płocie. Kolejnym razem matka została wezwana ponieważ mały Sam bawił się zdechłym zwierzątkiem za szkołą. Kiedy matka zażądała wyjaśnień chłopiec wyjaśnił jej, że chciał zrobić biednemu zwierzęciu pogrzeb, żeby mogło spokojnie odpoczywać, a dzieci na placu mu przeszkadzały.
Po kilku tego typu sytuacjach rodzice Sama zabrali go do psychologa. Ten podejrzewał u chłopca problem z zaadaptowaniem się do otaczającego go świata. "Być może jest to spowodowane brakiem zainteresowania ze strony rodziców czy otaczających go ludzi i w ten sposób woła o pomoc", tak mówił lekarz w rozmowie z rodzicami chłopca.
Mimo wyjaśnień i tłumaczeń każdy z trzech psychologów u jakich była rodzina mówił to samo. Tak więc rodzice postanowili spędzać z synem więcej czasu. Zabierali go do ZOO, wydawało im się, że skoro Sam spędzał czas na wyszukiwaniu martwych zwierząt to może lepiej będzie, żeby polubił żywe stworzenia. Jednakowoż wyjazdy z małym kończyły się zazwyczaj podobnie, chłopiec tylko chodził milcząc przyglądając się zwierzętom. Nie wykazywał żadnego entuzjazmu z rodzinnych wycieczek. Po kilkunastu próbach rodzice chłopca dali sobie spokój.
W kolejnych latach życie chłopca nabierało coraz to dziwniejszych sytuacji i zdarzeń. Sam ubierał się na czarno, oprócz tego dopuszczał tylko granatowy i szary kolor, kiedy matka kupowała mu jakieś kolorowe ubrania zaczynał wrzeszczeć i szarpać się. Raz nawet spalił ubrania w ogrodzie koło domu. Rodzice coraz bardziej się o niego martwili. A chłopiec robił się nieznośny, był niemiły i brutalny. Często coś niszczył i przeklinał w domu. Matka chłopca zabrała go kolejny raz do psychologa, o dziwo diagnoza była niezmienna, lekarz dodał iż chłopiec zmienił swój bunt przeciwko otoczeniu. Po raz kolejny nic to nie zmieniło.
Kiedy chłopak skończył 12 lat okazało się, że potrafi robić rzeczy gorsze niż myślała jego matka jak i ojciec się tego po nim nie spodziewał. Pewnego letniego popołudnia do rodziców Sama zadzwoniła roztrzęsiona sąsiadka, bełkotała coś niezrozumiałego, więc ojciec chłopca poszedł do sąsiadów. Okazało się iż Sam zabił im kota, kiedy mężczyzna zapytał skąd ta pewność powiedzieli, że sąsiadka zauważyła ich syna który biegł z czymś różowym w rękach. Parę minut później znaleźli na tarasie skórę swojego pupila. Więc uznali, że to musiał zrobić uciekający z martwym zwierzęciem chłopak.
Kiedy Sam wrócił tamtego wieczora do domu dostał po dupie od ojca oraz poważny szlaban za coś czego rodzice nawet nie potrafili zdefiniować. Chłopak był zły na rodziców, że każą go za coś co dla niego nie było niczym dziwnym. Chciał by ten kot mógł odpoczywać, odpoczywać z dala od bełkoczącej, starej sąsiadki. Jednak kiedy rodzice chcieli wiedzieć dlaczego oskórował zwierze, Sam najzwyczajniej w świecie nie potrafił odpowiedzieć.
Takie sytuacje powtarzały się, ale nie o wszystkim wiedzieli rodzice. Dopiero kiedy zadzwoniono ze szkoły, że chłopak pobił się z "kolegą" z klasy zaczęli nienażarty martwić się o stan psychiczny swojego dziecka. Matka popadała w depresje kiedy ze szkoły coraz częściej przychodziły wezwania i telefony dotyczące bójek w których uczestniczył ich syn. Pobite przez niego dzieci za każdym razem były w gorszym stanie, aż dwóch chłopców z młodszej klasy trafiło na ostry dyżur, tylko dlatego, że dziwnie spojrzeli na Sama i zaczęli chichotać. Tak tłumaczył to Sam u psychiatry.
Po tamtym zdarzeniu chłopak trafił na miesiąc do zakładu psychiatrycznego. Jednak kiedy tam przebywał sprawiał wrażenie osoby całkiem normalnej. Po miesiącu obserwacji i przyjmowania leków wypuszczono Sama, uznanego za całkowicie zdrowego umysłowo człowieka.
Rodzice byli bardzo szczęśliwi, że ich syn wreszcie jest zdrowy, a raczej, że teraz będzie normalny. Niestety ich radość szybko minęła. Sam wcale się nie zmienił. Ojciec kilkakrotnie przyłapał jak syn zabiera z szuflady w kuchni nóż rzeźnicki. Sam za każdym razem poważnie obrywał od ojca, który sam nie wiedział co ma robić ze swoim synem.
Po 17 urodzinach Sama przez jakiś miesiąc było spokojnie. Chłopak sprawiał pozory całkiem normalnego chłopaka, nie spotykał się z nikim ani nic podobnego, tak samo sytuacja z jego nauką się nie poprawiała, ale nie było dziwnych i niebezpiecznych incydentów. Sam prawie cały swój czas spędzał przy komputerze. Rodzice często próbowali wydusić z niego co on robi tyle czasu buszując w internecie, pytali czy może nie poznał kogoś interesującego, ale on zaprzeczał lub po prostu nie odpowiadał.
Po miesiącu znów zaczęły się schody w wychowywaniu chłopaka. W szkole złapano go za posiadanie przy sobie niebezpiecznych narzędzi. Miał przy sobie nóż rzeźnicki który tak lubił wykradać z kuchni, ale także nóż do oddzielania skóry od mięsa i ostry tasak do kości. Był to szok nie tylko dla rodziców ale i dla nauczycieli i innych uczniów. Zaczęto pilnować go bardzo dosadnie, a inni uczniowie omijali go szerokim łukiem.
Kolejne tygodnie zmieniały chłopaka w maszynę do psychicznego działania na innych ludzi. Sam spiłował sobie zęby na ostre szpikulce. Bardzo często chodził z rozciętymi wargami z których ciekła krew. Z każdym dniem przybywało mu kolczyków, zaczynał się tatuować, sam bez niczyjej pomocy. Okaleczał swoje ciało na oczach innych. Tylko po to by się go bali. Wielokrotnie lądował u psychiatry. Spokojnie przetrwał kolejne pobyty w psychiatryku. Nazywał to "Letnimi wakacjami".
Jego matka coraz bardziej cierpiała na depresję, a ojciec nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić. Jedyne co go pocieszało, że jeszcze kilka miesięcy i ich syn, albo raczej ten potwór opuści ich dom. Sam obiecał im, że jak tylko skończy 18 lat wyniesie się z tego "syfu".
Tak się też stało. Sam który niegdyś był drobnym, zamkniętym w sobie chłopczykiem teraz był pełnoletnim potworem. Wyglądał coraz bardziej przerażająco. Ubierał się niechlujnie i nigdy nie wybierał koloru innego niż czarny. Kiedy szedł gdzieś ulicą ludzie go omijali, czasem się śmiali. Wtedy on na nich naskakiwał, często aresztowano go pod zarzutem pobicia, ale dziwne było, że ofiary po jednym dniu wycofywały zarzuty, tak jak by się za bardzo bali, co on może zrobić kiedy wyjdzie z pierdla.
Chłopak najwięcej czasu spędzał na cmentarzach i raczej w odludnych miejscach. Ludzie po prostu go denerwowali.
Równo po wyniesieniu się chłopaka z domu, jak sam to ujął wychodząc i trzaskając drzwiami z czarną torbą na ramieniu, było inaczej. W mieście był spokój, ale rodzice martwili się o niego mimo tak wielkich problemów z nim. Więc zgłosili sprawę na policje, uznano zaginięcie chłopaka.
Mijały tygodnie, żadne informacje ani postępy w poszukiwani nie następowały. Jednak zaczęło się dziać coś innego. W mieście zaczęli ginąć ludzie, nie tyle ginąć-umierać, a po prostu znikali. Nikt nie wiedział jak i dokąd. Ciał również nie znajdywano. Ludzie w mieście siali panikę, nie chcieli być następnymi. Niektórzy po prostu się wynosili, inni prosili by policja rozwiązała sprawę. Ale policja była bezsilna.
Jedną z zaginionych osób był jeden z chłopców którzy zaczynali bójki z Samem, wtedy zazwyczaj nie kończyli za dobrze.. Ogłoszenie o zaginięciu jednego z takich chłopców zobaczyła mama Sama. Zrozumiała, że Sam zatrzymuje w sobie urazę. Zaczynała łączyć fakty. Bardzo szybko udała się na policję.
-MUSICIE ODNALEŹĆ SAMA ON JEST NIEBEZPIECZNY!!
-Dlaczego pani tak sądzi, to pani dziecko, a zaginął prawie pół roku temu. Ma pani jakieś podejrzenia?- Kobieta popatrzyła na mężczyzn zdziwionymi oczyma.
-Oczywiście! Większość osób jakie zaginęły to dawni wrogowie lub osoby które w pewien sposób zraziły lub nie spodobały się Samowi. Na przykład jego nauczycielka z podstawówki, koledzy którzy się z nim bili, nasza sąsiadka. To wszystko ma sens!
Policjanci widać było, że są zadziwieni logicznym myśleniem kobiety. Szybko zaczęli dzwonić po wsparcie, chcieli jak najszybciej odnaleźć prawdopodobnie bardzo niebezpiecznego osobnika.
Następnego dnia po zgłoszeniu matki Sama zebrała się spora grupa policji. Przeszukiwali całe miasto, głównie opustoszałe miejsca. Przeszukali cmentarz, wszystkie opuszczone domy, każdy skrawek lasu. Jednak po trwających tydzień poszukiwaniach nie odnaleziono Sama.
Ale po niedługim czasie nastąpił pewien zwrot akcji w sprawie. Mały chłopczyk imieniem Nicki przybiegł do swoich rodziców i opowiedział, że kiedy bawił się przy lasku zobaczył coś ciekawego, więc poszedł w głąb lasu. Tam na środku jakiejś polanki stał dom. Chłopiec chciał iść go obejrzeć, ale wystraszyły go dziwne dźwięki i obłąkańcze spojrzenie jakiejś osoby za oknem, więc szybko pobiegł do domu. Rodzice Nicki'ego zgłosili to na policje.
Bez chwili zastanowienie zebrano oddział policji, który miał przeszukać tajemniczy dom. Nie dłużej jak godzinę od zgłoszenia policja była już na miejscu. Uzbrojeni policjanci wyważyli drzwi i latarkami oświecili pomieszczenie. To co tam zobaczyli nigdy nie zniknie z pamięci żadnego z nich. Całe pomieszczenie zajmowały skóry z ludzkich ciał. A w oknie faktycznie ktoś stał, ale to nie był człowiek, a tylko skóra z przymocowanymi oczyma.
Przeszukiwanie reszty części domu mimo iż nieprzyjemna dla całego oddziału, przyniosła kolejne znaleziska. W piwnicy domu znajdowały się poćwiartowane oskórowane wcześniej ciała, oczywiste było, że fragmenty ludzkich nóg, rąk, korpusów należały do skór na parterze. Na strychu również odkryto coś makabrycznego. Z sufitu zwisały sznury do których były przymocowane ludzkie głowy, między nimi wisiały stopy i dłonie.
Policjanci mimo swojego doświadczenie nigdy nie widzieli czegoś podobnego. Większość wybiegła na zewnątrz wymiotując. Inni wychodzili spokojnie z tego makabrycznego miejsca z dziwnymi wyrazami twarzy. Mimo tego co widzieli nie było tam Sama. I to było w tym wszystkim najgorsze.
Ponad trzy tygodnie zajęło policji rozpoznawanie ofiar i powiadamianie rodzin. Był to wyjątkowo trudny okres dla całego miasta, masowe pogrzeby ofiar psychopatycznego mordercy. Ofiar odnalezionych było 26 w tym 4 N-N.
Po Samie wciąż nie było śladu, ludzie nie ginęli. Coś tu było nie tak. Policja zaczynała wątpić w winę Samuela, ale wciąż był poszukiwany.
Po roku w gazetach pojawił się nagłówek:
" SAMUEL.X ODNALEZIONY!! "
A pod spodem artykuł:
"Aktualnie 19 letni Samuel.X został odnaleziony. Po wyczerpujących poszukiwaniach trwających niemalże rok Samuel został złapany. Znaleziono go w jednym z niezakopanych grobów na miejskim cmentarzu. Podczas aresztowania chłopak nie sprawiał kłopotów, wręcz przeciwnie był z siebie zadowolony i cały czas się uśmiechał. Podczas przesłuchania Samuel przyznał się do zbrodni mówiąc "Ta banda skurwysynów sobie na to zasłużyła!". Jak się po tem okazało ofiar było więcej, około 34, ale nie odnaleziono pozostałych ciał. Samuel nawet podczas procesu wydawał się spokojny, mimo przyznania się do winy. I jak ujawnił sąd Samuel.X został uznany za niepoczytalnego i na resztę życia trafił do zakładu psychiatrycznego w białym kaftanie.
Całe miasto przeżywa tę makabryczną sprawę, a zwłaszcza rodziny ofiar."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz