niedziela, 10 maja 2015

Miasteczko na B.

            Wychodząc z pokoju pozostawił uchylone drzwi. Zrobił to tylko po to by móc się bezszelestnie wślizgnąć do pokoju, gdy wszyscy domownicy już zasną. Teraz jednak pozostałam całkiem sama w tym wielkim, ciemnym pokoju, owinięta w kraciastą kołdrę. Dostrzegałam zarys rozwartych drzwi dzięki światłu księżyca. To zjawisko pobudzało mą wyobraźnię, gdyż uwagę skupiałam na mroku korytarza.
            Kroki ucichły, był już na dole, zapewne leżąc w łóżku i powoli odpływając w płytki, przypominający drzemkę sen. Teraz w całym domu panowała cisza. Powoli dawałam sobie pozwolenie na odpłynięcie w ramiona Morfeusza, gdy nagle, w momencie drzwi sypialni zamknęły się. A po chwili dało się słyszeć ciche stąpnięcia tuż obok nich. Brzmiało to jakby kot, lub inne małe stworzenie, przebiegło w stronę kanapy. Jednak byłam w pokoju całkiem sama. Moje serce zaczęło walić niczym młot, a oddech stał się niespokojny. Mogłam sięgnąć po telefon i oświetlić pomieszczenie jasnym światłem wyświetlacza, ale nie byłam w stanie. Strach przed tym, co mógł kryć półmrok był zbyt wielki.

            Zacisnęłam mocno powieki. Bałam się nawet odwrócić na drugi bok. W myślach widziałam jak ktoś buja się na fotelu stojącym obok łóżka. Wyobrażałam sobie jak jakaś tajemnicza postać podnosi się z fotela i staje nade mną gapiąc się. Scena jak z horroru wciąż tłukła mi się w czaszce. Obiecywałam sobie, że zaraz zasnę, że to tylko wyobraźnia się wygłupia. Bo prawdopodobnie tak właśnie było.
            Późniejsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Nie mam pewności czy to był tylko sen, czy jawa. Wszystko było takie rzeczywiste, jednak zaciera się to w mojej pamięci. Opiszę to najrzetelniej jak tylko potrafię.
            Nie pamiętam, kiedy wyszłam z łóżka. Jednak dokładnie pamiętam jak moje stopy dotykały zimnej podłogi. Ubrana jedynie w krótką letnią piżamę wyszłam z pokoju. Nie znałam wtedy tego domu zbyt dobrze, byłam w nim pierwszy raz. Mimo to w ciemności poruszałam się jakby z pamięci, z bezszelestną gracją. O nic się nie potykałam, na nic nie wpadałam. Zeszłam po stromych schodach, by zaraz zniknąć tuż za nimi w ukrytych drzwiach. Mrok otaczający mnie w piwnicy był nieprzenikniony, ale wiedziałam gdzie mam iść. Podłoga była lodowata, drapała moją delikatną skórę. Zeszłam po kilku stopniach i powoli wchodziłam w ciemne korytarze piwnicznych katakumb. Dreszcze biegały po moim ciele, ręce mi się trzęsły. Zdawać by się mogło, że ktoś prowadził mnie, jakby w transie. Dokładnie pamiętam obraz przedstawiający clowna wiszący nad półką z przetworami. Postać na obrazie miała tajemniczy wyraz twarzy, wyglądało to tak jakby łypał na mnie rozdrażnionym spojrzeniem ze swojego spokojnego kąta.
            Nie wiem, co stało się potem, jednak moja dłoń oparta był na klamce drzwi wejściowych. Skąd się tam wzięłam, kiedy wyszłam z piwnicy, tego nie jestem w stanie powiedzieć. Wiem jednak, że wyszłam na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało moje ciało. Powoli stąpając po schodach zeszłam na podjazd. Noc oświetlały jedynie latarnie. O moje kostki otarło się drobne puchate ciało, był to jeden z kotów, prawdopodobnie tak jak i ja wybrał się na nocną eskapadę. Zastanawiającym może być, dlaczego wyszłam w nocy, bez obuwia, ciepłego ubrania, ale to nie jest istotne. Przeszłam przez otwartą furtkę i nie zważywszy na kamyki raniące podeszwy mych stóp minęłam ulicę i pokierowałam się w stronę lasu. Latarnie, które mijałam gasły. Szłam po chodniku mijając kolejne gasnące światła. Wszystko było jakby martwe, nie było samochodów, ludzi. Ciszę przecinały jedynie szelesty, szumy, być może i szepty, jednak teraz, gdy o tym piszę nie jestem pewna czy nie naginam prawdy.
            Nocą ulice wyglądają bardzo przyjemnie, ale też bije od nich pewna wrogość. To tak jakby ich piękno broniło się samo sobą. Tak było i tym razem. Szłam chodnikiem tuż obok lasu. Spomiędzy drzew przezierała czerń. Nigdy nie widać, co czyha w mroku. Jednak idąc nie zważałam na to. Tuż przy rozwidleniu drogi znajdowało się małe przejście w lewą stronę. Prowadzące na stary i opuszczony cmentarz. Właśnie tam pokierowało się moje zmarznięte ciało. Stąpałam teraz po miękkiej, acz wilgotnej trawie. Szelesty nasilały się z każdym krokiem. W moje włosy wplatały się liście. Byłam blisko szczątków bramy, przez którą wchodziło się na część cmentarną. Dotknęłam ceglanego fragmentu bramy. Pod opuszkami palców poczułam twardy i zimny fragment cegły, nieco nadszarpnięty zębem czasu. Prześliznęłam się pomiędzy resztkami murowanego łuku i znalazłam się w całkowitym mroku cmentarza.
            Co dziwniejsze, jestem pewna, że i tam poruszałam się z nienaganną łatwością. Pomagały mi się poruszać drzewa, dotykałam ich wątłych gałęzi, przechodziłam pomiędzy i doskonale wiedziałam gdzie iść by na niczym się nie potknąć. Podchodziłam do poniszczonych nagrobków, dotykałam ich opuszkami palców. A w głowie tłukły mi się obrazy. Być może koloryzuję, ale wiem, że widziałam twarze ludzi. Twarze tych, którzy spoczywali w ziemi pod moimi nagimi stopami.
            Słyszałam pohukiwanie sowy, szelesty jakichś małych stworzonek uciekających przede mną w popłochu, słyszałam trzepot skrzydeł latających nietoperzy. W pewnym momencie podniosłam głowę by spojrzeć na niebo. Było rozświetlone przez gwiazdy. A spomiędzy sunących z wolna chmur przezierały promienie księżyca. To, co teraz napiszę zabrzmieć może jak wycinek ze scenariusza jakiegoś tandetnego horroru, ale widziałam jak chmury ułożyły, się na tle księżyca w kształt czaszki.
            Niedorzecznym jest to, co trzepoce mi teraz w myślach. Gdy byłam na cmentarzu czułam czyjąś obecność. Nie mówię o zwłokach, które od dziesięcioleci leżały w tej ziemi, ale o realnej obecności Czegoś jeszcze oprócz mnie.
            Film urwał mi się po raz kolejny, bo nie pamiętam jak znalazłam się na rynku. Jednak siedziałam tam na niewielkiej ławce przypatrując się postaciom chodzącym po chodnikach, zajętymi swoimi sprawami. Co dziwniejsze, nadal był środek nocy, a wszystko działo się jakby w przyspieszonym tempie. Wszyscy Ci ludzie nie byli współcześnie ubrani, a zamiast samochodów widziałam konne powozy i bryczki. Nie słyszałam dźwięków, głosów, panowała całkowita cisza. Jednak mogłam obserwować życie toczące się naturalnym, dla dawnych czasów, rytmem. Ten obraz jednak szybko mi umknął. Na kilka sekund zamienił się na obraz pędzących na mnie ludzkich karykatur z rozdziawionymi paszczami, które wydawały z siebie piskliwy krzyk pełen grozy. Sama próbowałam krzyczeć, jednak ten widok szybko przeminął i zapadła całkowita cisza. A ja leżałam skulona na zimnym bruku.
            Następnego dnia obudziłam się jak gdyby nigdy nic w tym samym łóżku, w którym byłam tuż przed tym wszystkim. Byłam okryta tą samą kraciastą kołdrą, a obok mnie leżał on i czule mnie obejmował, wciąż śpiąc. Rozejrzałam się nerwowo po oświetlonym porannymi promieniami pokoju. Wszystko było tak jak poprzedniego dnia. Nic nie wydawało się być podejrzane, fotel stał nie ruszony, na kanapie leżały rozrzucone ubrania, drzwi zarówno wejściowe jak i te prowadzące do garderoby, były zamknięte. Odetchnęłam z ulgą odpychając od siebie wspomnienie nader realistycznego snu.
            Obudziwszy się objął mnie w talii i zapytał opiekuńczym głosem czy coś się stało. Gdy odpowiedziałam, że wszystko w porządku, że to tylko zły sen, pocałował mnie z pasją i namiętnością nie wypuszczając przez dłuższą chwilę z uścisku. Oplotłam jego nogi swoimi głaszcząc palcami stóp jego łydki, a on wpił się zębami w mój język. Na dłuższą chwilę tego ranka pozostaliśmy w łóżku, tak blisko siebie jak się tylko dało. Wtedy nie myślałam o tej nocy, teraz jednak mam wątpliwości czy to na pewno był sen. 


Opowiadanie jest zaczerpnięte z moich prywatnych doświadczeń, jednak to co jest realne, a co fantastyczne pozostawię dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz