piątek, 10 maja 2013

Siostrzyczka part 2

  Odkąd skończyłam studia minęło pięć lat. Moje życie diametralnie się zmieniło. Staram się nie myśleć o tym co stało się przed ukończeniem szkoły, o śmierci moich rodziców. Bardzo ich kochałam, a mała zdzira to wszystko zniszczyła. Naprawdę znienawidziłam tę dziewczynkę, nie chciałam o niej słyszeć nawet kiedy raz zadzwoniono do mnie z ośrodka czy nie chciała bym odwiedzić swojej siostry. Wtedy byłam zdenerwowana do tego stopnia, że nawrzeszczałam na dzwoniącą kobietę iż nie chcę mieć z tym chorym bachorem nic do czynienia. I od tamtej pory mam spokój.


  Po za tym od dwóch lat jestem ze świetnym facetem, nazywa się Brandon. Poznałam go jeszcze na studiach, z początku się tylko przyjaźniliśmy, ale wynikło z tego coś poważniejszego i teraz jesteśmy małżeństwem z malutkim synkiem. Nazwaliśmy go Kenny. Jest naprawdę cudowny! Oboje bardzo go kochamy, jest naszym małym promyczkiem. Ma już ponad roczek i zaczyna mówić, oraz chodzić. Bardzo szybko się uczy jestem z niego bardzo dumna. 
  We trójkę zamieszkaliśmy w pobliżu rodziców Brandona, dobrze wiedział iż nie chcę mieszkać blisko mojego dawnego domu, więc mały domek nieopodal domu jego rodziców był idealny, gdyż znajdował się ponad 300km od miejsca gdzie straciłam rodzinę. 
  Mój wspaniały mąż pracuje w firmie handlowej, zarabia dość sporo, ja staram się o pracę w niewielkiej firmie zajmującej się architektura wnętrz. Ale puki co siedziałam w domu żeby zajmować się moim synkiem. Oczywiście nie miałam nic przeciwko, a nawet byłam bardzo za. Nawet odrzuciłam propozycję rodziców Brandona żeby to oni się opiekowali małym, kiedy ja z mężem byli byśmy w pracy. Ja po prostu wolałam wychowywać syna sama na własnych zasadach bez pomocy rodziny.
  Raz pojechaliśmy na weekend nad jezioro, piękna okolica, cisza, spokój i tak dalej. Było cudownie, Kenny bawił się świetnie, przynajmniej tak wnioskowaliśmy po jego całodobowo roześmianej budzi. Mi i Brandonowi też się podobało. Ale w ostatni dzień wieczorem zadzwonił ktoś z ośrodka w którym przebywała moja siostra.
-Pani Marika.M?
-Tak przy telefonie, o co chodzi? Czy nie mówiłam, że nie chcę mieć nic wspólnego z tą placówką?
-Tak owszem, mówiła pani. Ale chodzi o coś ważnego, może pani wysłuchać?
-Tak, słucham.
-Stało się coś co nigdy nam się nie zdarzyło, mianowicie z placówki uciekła pacjentka, a dokładniej pani siostra.
-Tak? I co w związku z tym? Musicie ją znaleźć i tyle.
-Wiemy o tym gdyż jest ona niepoczytalna. W jej rzeczach znaleźliśmy dosyć niepokojące materiały.
-Jakie? -jednocześnie udawałam znudzoną, ale bałam się tych informacji.
-Rysunki tworzone przez Courtney przedstawiały prawdopodobnie panią, gdzieniegdzie widniały podpisy "Marika", na tych pracach zazwyczaj było dużo krwi i przedstawiały brutalne tortury. 
-Co?..
-Niektóre rysunki przedstawiały panią wraz z mężem i synem, a pod nimi "Ona na to nie zasłużyła".
-Jak ona się dowiedziała, że mam rodzinę i dziecko??
-.............
  Połączenie zostało zerwane gdyż rozpętała się burza i straciłam zasięg w komórce. Mój mąż był bardzo zaniepokojony gdy powiedziałam mu co się stało. Również poprosił mnie żebym opowiedziała mu dokładnie co się stało pięć lat temu. Kiedy poznał wszystkie szczegóły było jasne iż teraz ze zdwojoną siłą będzie się troszczył o swoją rodzinę.
  Wrócili do domu cali w nerwach. Zdecydowali również, że powiedzą o całej sytuacji rodzicom Brandona. Chcieli mieć wsparcie gdyby trzeba było oddać im Kenniego do opieki. Rodzice mojego męża również byli zaniepokojeni tą sytuacją. Skoro Courtney wiedziała, że ma rodzinę to równie dobrze mogła wiedzieć gdzie oni mieszkają, czym się zajmują i jak żyją, a ta wizja była jeszcze bardziej przerażająca.
  Codziennie chodziliśmy jak na szpilkach, niby wszystko było okej i zachowywaliśmy się normalnie, ale każdy niepokojący dźwięk czy cokolwiek co było nie tak stawało się zagrożeniem które wyraźnie wyczuwaliśmy. W nocy zamykaliśmy dom na kilka spustów i zasłanialiśmy okna tak, że nawet my nie mogliśmy przez nie wyjrzeć. Tak samo nie otwieraliśmy drzwi po 22, tak na wszelki wypadek. Ale było oczywiste, że boimy się małej dziewczynki.
  To stawało się chore, ale nadal nie odnaleziono Courtney. Boże gdyby ten koszmar nie mógł się już skończyć, po co w ogóle to wróciło, przecież nic złego nie działo się przez pięć długich lat. Wszystko mi się ułożyło, wszystko było takie idealne. A teraz, po raz kolejny, mam stracić wszystko przez tego bachora? Nie pozwolę na to, zabiję ją choćbym miała pójść za to siedzieć!
  
 Mijały dni, a my zaczynaliśmy zachowywać się coraz luźniej. Postanowiliśmy, że nie będziemy nadto się  przejmować ucieczką Courtney. Skoro tak długo jej nie ma to mogła całkiem zaginąć lub nawet umrzeć, a wszystko wskazywało na to, że ona nie wie gdzie mieszkamy. W mediach powoli przestali mówić o zaginięciu niepoczytalnej dwunastolatki, policja coraz mniej angażowała się w poszukiwania. Szansy na jej odnalezienie malały.
  Mimo to czasem wieczorami kiedy kładliśmy się z Brandonem spać zdawało mi się, że widzę jakiś cień za oknem, a było to prostsze bo rolety zostawialiśmy zasłonięte tylko do połowy. Bałam się i mówiłam o tym Brandonowi, ale on mnie pocieszał, zawsze mocno mnie przytulał i mówił, że jestem przewrażliwiona, że wszystko jest w porządku. A jeśli budziłam się w nocy z podobnym wrażeniem, że ktoś mnie obserwuje od razu biegłam do synka. Zawsze wszystko było w porządku.
  
 Ta zdzira jednak jest w okolicy!! Mój synek zniknął!! To niemożliwe! Nie! Nie! Nie! To stało się kiedy Brandon i ja już mocno spaliśmy po dziennych zmianach. Nie miałam wrażenia, że ktoś zza okna się gapi. W ten wieczór wszystko było idealnie. Aż do kiedy z mężem wstaliśmy i poszliśmy do synka. Ale jego tam nie było. Brandon od razu dzwonił na policję.
  Ta głupia policja nie potrafiła sobie poradzić nawet z czymś takim! To jest po prostu karygodne. Codziennie wylewałam łzy w poduszkę czekając na jakąś pozytywną wiadomość w sprawie zaginięcia mojego dziecka, ale częściej to ja dzwoniłam niż policja. Nie potrafili go znaleźć tak jak nie potrafili znaleźć Courtney.
  Bałam się, tak strasznie się bałam. Aż do dnia kiedy odnalazł się płomyczek nadziei ale z domieszką porażki i przerażenia. Kiedy Brandon musiał spędzić noc po za domem, a ja zostałam w nim całkiem sama do naszego domu przyszła Courtney. Byłam przerażona widząc tę dziewczynę u swoich drzwi, ale ona trzymała Kenniego. A tak bardzo chciałam go odzyskać. Starałam się być dla niej miła i wpuściłam ją do środka.
-Ładnie się urządziłaś, kiedy ja gniłam w tym domu wariatów.
-Też tak sądzę, mamy bardzo ładny zadbany dom.
-Właśnie widzę, zazdroszczę Ci Mariko.
-Czemu porwałaś mojego syna?- byłam spokojna, nie chciałam jej zdenerwować.
-Myślałam jak by się na tobie zemścić i jakoś wyszło, że to zaboli Cię najbardziej. Ale myślę, że to za mało, nawet gdybym już nigdy Ci go nie oddała.
  Była taka spokojna i opanowana kiedy przechadzała się po pokoju z Kennym na rękach. Miała na sobie sprane dżinsy i flanelową koszulę w kratę, włosy niechlujnie spięte w kucyk, ale nie wyróżniała by się idąc w tłum ludzi. Mimo wszystko była straszna.
-Mogła byś oddać mi syna?
-Mogła bym ale nie wiem czy chcę.
  Ta rozmowa mogła ciągnąć się w nieskończoność. Więc podeszłam do niej i wyciągnęłam ręce aby wziąć od niej dziecko. Oddała mi go, Kenny spał.
-Jest taki słodki kiedy śpi i nie robi hałasu w dzień. Szkoda by mi go było gdybym potraktowała go tak jak rodziców, czy tamto niemowlę.
Z trudem przełknęłam ślinę słuchając tego co ona mówi. 
-Dlatego też zdecydowałam mniejsze zło.
-Co masz na myśli?
  Courtney wyciągnęła zza paska spodni rewolwer i wycelowała go prosto we mnie. Wybałuszyłam oczy w przerażeniu. Przecież oddała mi syna, była taka spokojna, dlaczego chce mnie zabić?!
-Myślałam bardzo długo nad tym jak z tobą skończyć i myślę, że nie chce mi się bawić z tobą i twoją rodzinką, wszystkich was wytępie szybko i bezboleśnie.
-Dla..dlaczego? Ja Ci ni..nic nie zrobiłam!- głos mi drżał.
  Broń wystrzeliła i trafiła mnie w ramię. Krew trysnęła mocno plamiąc moją białą koszulkę, Kenny się obudził i zaczął płakać. Courtney natomiast zaczęła się śmiać, ja starałam się nie okazywać bólu, nie chcę dla niej satysfakcji.
-No dalej zastrzel mnie, miałaś się nie bawić!
-Może jednak zmieniłam zdanie?- zaczęła rechotać.
  Znów strzał, ale nie we mnie i nie w Kennego. Ktoś uderzył Courtney w plecy i ta chybiła. To był Brandon, który drżącymi rękami próbował złapać dziewczynę i ją obezwładnić. Ta natomiast szarpała się i wrzeszczała wymachując bronią.
-Puść mnie ty cholerny sukinsynu!!
  Udało jej się uwolnić od Brandona i strzelić mu w klatkę piersiową, zawył z bólu i osunął się na ziemię. Zaczęłam krzyczeć, z oczu poleciały łzy. Pobiegłam z Kennym na górę, włożyłam go do łóżeczka i czekałam na tą małą wiedźmę. Szła po schodach, ale ja zdążyłam złapać łom. Zauważyła to i strzeliła mi w nogę. Upadłam, dżinsy pokryły się plamą krwi. Bolało jak cholera ale ja pochwyciłam łom i uderzyłam ją w nogi. Ona także upadła.
-Myślisz, że ten łom Ci pomoże?- znów się śmiała.
-Tak!- zamachnęłam się celując ją w głowę, ale nie trafiłam, jednak udało mi się wytrącić jej pistolet. 
Zaczęła się wić w jego stronę. Ja wstałam z trudem na nogi i poczłapałam w jej stronę. Dysząc ze zmęczenia i bólu uniosłam trzymany oburącz łom i zaczęłam na oślep uderzając w Courtney. Wyła z bólu, na moją twarz i ubranie bryzgała jej krew. Ale mnie to nie obchodziło, chciałam żeby zdechła. W końcu opadłam bez sił obok jej ciała. Byłam pewna, że nie żyje.

  Obudziłam się rano w szpitalu. Ktoś musiał wezwać karetkę, może ktoś słyszał strzały, na pewno to dlatego. Kiedy w końcu ktoś przyszedł zapytałam czy z Kennym wszystko w porządku. Tak, wszystko było okej. Jedynie bardzo bolało kiedy lekarz powiedział, że Brandon zmarł zaraz po otrzymaniu pocisku.

  Później przyszedł do mnie policjant i poinformował, że Courtney została znaleziona przy drodze martwa. Przy drodze? To tej suce udało się uciec aż tak daleko? Nieważne... Ważniejsze, że już nie żyje i już jej nie zobaczę. 
  Mimo ogromnego nieszczęścia cieszyłam się. Zamieszkałam z rodzicami Brandona, ale i tak nie mam zamiaru tutaj długo zabawić. Chcę całkiem uciec z Kennym i wreszcie prowadzić normalne życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz