niedziela, 28 lipca 2013

Tajemnicza właścicielka

 Ostatnio wyprowadziłam się od rodziców. Nareszcie trochę spokoju. Szczerze mówiąc tylko na to czekałam. Mam słabą robotę, ale zawsze to jakieś pieniądze i dzięki temu udało mi się wynająć mieszkanie, skromne i jakże w marnym stanie, ale przynajmniej mam gdzie mieszkać.

 Owe mieszkanie jest połową niewielkiego domu, druga należy do starszej pani która wynajmuje mi moje mieszkanko. Nie jest to kobieta zbyt rozmowna, wydaje mi się, że ma ponad 75 lat. Nie dziwie jej się, ja w jej wieku zapewne też będę małomówną staruszką samotnie siedzącą w domu.


 Podoba mi się miejsce w którym teraz mieszkam. Mam tutaj salonik, kuchnie, łazienkę i sypialnię. Bez problemu mieszczę tutaj wszystko co mi potrzebne, a dzięki niewielkiemu metrażowi nie ma tyle sprzątania, a dzięki temu mogę częściej zostawać po godzinach w pracy by trochę dorobić. Każdy pieniądz się liczy w mojej sytuacji. Mam ledwie 20 lat i już muszę odliczać żeby na wszystko starczyło.

 Mimo wszystko żyje mi się nie najgorzej, chociaż intryguje mnie właścicielka domu. Tak rzadko z niego wychodzi, że aż się o nią martwię. Widuję ją może raz, czy dwa w tygodniu, raz jak płacę a mieszkanie, a czasem jak wyjdzie przed dom zamieść chodnik. Kobieta jest raczej niezbyt zaradna, widać jaką trudność sprawia jej chodzenie, jest przygarbiona i najprawdopodobniej ma jakieś problemy ze zdrowiem.

 Ostatnio pod domem była karetka i zabrała panią Strating. Pani Strating czyli właścicielka. Nie zdążyłam wyjść i zapytać co się stało, więc na informacje musiałam czekać, albo też na powrót starszej kobiety. Na całe szczęście kobieta nie była w ciężkim stanie, jednakowoż zadzwoniono do mnie ze szpitala by poinformować, że przez około dwa tygodnie pani Strating zostanie na obserwacji, oraz przekazano mi od niej iż mam się zając też jej mieszkaniem. Nie był to dla mnie problem.

 Już następnego dnia poszłam sprawdzić czy w domu starszej pani wszystko gra. Dzięki temu miałam też okazje poznać tę kobietę po tym co ma i jak żyje. Więc cała ta wyprawa do jej części domu była bardzo ekscytująca i podniecająca zarazem.

 O dziwo w środku było całkiem ciemno, mimo słońca wiszącego wysoko na niebie. Nie mam pojęcia kto i po co pozasłaniał okna. Nim zaczęłam oglądać mieszkanie poodsłaniałam zasłony. Kiedy już było jasno w oczy rzucił mi się staroświecki wystrój domu. Nie było to nic dziwnego, w końcu właścicielka owych mebli nie była najmłodsza.

 W głównym pomieszczeniu stało całkiem sporo mebli i różnych innych rzeczy. Na środku stała stara sofa w paski z jakąś koronkową narzutą, zgaduje, że zrobiona przez Strating, za nią stała duża drewniana komoda, przed nią stolik do kompletu, w rogu pokoju, tuz obok okna stał zegar stojący, jego tykanie przyprawiało mnie o dreszcze. Na podłodze leżała jakaś ni to wykładzina, ni to dywan, całe wytarte i sprane. Jedyne w tym pokoju co przyciągnęło moja uwagę to cała ściana zawieszona fotografiami.

 Od razu poszłam pooglądać zdjęcia, miałam nadzieję zobaczyć jakieś rodzinne fotki, zdjęcia z młodości pani Strating. Cóż, jednak troszkę się pomyliłam. Cała ściana była pokryta fotografiami małej dziewczynki. Wszystkie zdjęcia były bardzo ładnie oprawione i wręcz lśniły czystością. Przyjrzałam się, prawie, każdemu z osobna i na każdym dziewczynka miała tę samą ponurą minę, nawet na tych gdzie się bawiła. A ja myślałam, że tylko ja jestem tak niefotogeniczna.

 Jednak starałam się jakoś zrozumieć te obsesyjne zdjęcia. Może to zdjęcia wnuczki? Albo córki gdy była mała? W sumie to nie wiem, ale mniejsza o to. Obejrzałam też resztę domu. W żadnym z pomieszczeń nie było nic nadzwyczajnego, stare obdrapane meble, trochę zdjęć, jakieś naczynie itp.

 Nim wróciłam do swojego mieszkania podlałam wszystkie rośliny w mieszkaniu staruszki, a nie było ich zbyt wiele, po czym pozasłaniałam z powrotem zasłony, żeby nie było problemu przez moja wizytę tutaj.
 Kiedy siedziałam w domu i oglądałam telewizję jedna rzecz nie dawała mi spokoju, mianowicie te wszystkie zdjęcia. Nie wiedzieć czemu to było dla mnie ogromną zagadką i chciałam wiedzieć kto i dlaczego jest na tych zdjęciach, które zajmują większość miejsca na ścianach właścicielki mojego mieszkania.

 Wieczorem kiedy kładłam się do łóżka miałam wyjątkowy dobry humor, zapowiadało się, że nie będę miała problemu z zaśnięciem, co bardzo mnie cieszyło. Nie lubię nocy gdy mój umysł nie pozwala mi zasnąć, to strasznie męczące... Jednakowoż gdy tylko przenosiłam się w objęcia Morfeusza, radio w moim pokoju samo się włączyło, ustawione na szum, żadnej stacji, tylko ten denerwujący szum fal radiowych. Podnosząc się, zaspanymi oczyma ujrzałam na ścianie cień, bynajmniej nie mój, ale przetarłam oczy i on zniknął, uznałam, że to tylko senna mara. Wyłączyłam radio i spokojnie zasnęłam.

 Następnych kilka dni spędziłam po części w pracy, a po części zajmując się domem, w tym nie tylko swoją częścią. Oczywiście w drugim z mieszkań nie miałam dużo roboty, ileż to jest podlać kwiaty i przetrzeć kurz? Przecież nie trzeba tego robić codziennie. Na szczęście pani Strating wróciła do domu w przeciągu tygodnia, co mnie bardzo ucieszyło. Jednak w dniu gdy wróciła dostałam też inną informację, a mianowicie lekarze sprawdzili i okazało się, że starsza pani nie ma żyjącej rodziny i że to mi przypada opieka nad nią przez najbliższy czas.

 Żeby zająć się staruszką musiałam wziąć kilkudniowe wolne w pracy, z jednej strony nie było to plusem, ale z drugiej ktoś musiał pomóc tej biedulce. Tak więc zaczęło się bycie wolontariuszką dla niedołężnej staruszki, cóż chyba nic na tym nie stracę, przynajmniej tak myślałam na początku.

 Pierwszy dzień gdy zawitałam w domu pani Strating był pogodny i bardzo przyjemny, zapowiadał się wspaniale. Ile bym dała, żeby każdy dzień był tak samo zachęcający do życia jak właśnie ten. Ale nic nie poradzę, musiałam spędzić go w ponurym domu staruszki.
 W mieszkaniu znów panował mrok, staruszka natomiast siedziała na swojej niezbyt ładnej kanapie i wpatrywała się tempo w zdjęcia naprzeciw niej. Nawet się nie odwróciła gdy weszłam do środka. Nieważne myślała, zajmę się nią i będzie po wszystkim, to tylko kilka dni. Dzięki takiemu podejściu było mi łatwiej, zwłaszcza iż kobieta nie współpracowała za bardzo, a nawet wcale nie współpracowała. Wszystko musiałam wymuszać, albo robić bez jej pozwolenia. Ona natomiast siedziała nieruchomo i miała to martwe spojrzenie, szczerze? Bałam się jej wtedy.

 Tak było też następnego dnia. Chociażby żeby pomóc się staruszce przebrać musiałam się namęczyć i nagimnastykować bo ona ani drgnęła. Ale co najdziwniejsze w tym wszystkim, drugiego dnia tych męczarni zaczęłam słyszeć w domu kobiety dziwne dźwięki. Jakie? Śmiech, dziecięcy śmiech który wydobywał się jak by zza ścian. A kiedy było to słychać, pani Strating zaczynała się uśmiechać i kołysać, co wyglądało co najmniej upiornie.

 Kiedy drugiego dnia wróciłam do domu czułam się co najmniej dziwacznie. Chodziłam po domu znerwicowana, myślałam o tych dziwnych wydarzeniach i nie mogłam spać. Jeszcze do tego prześladował mnie ten cholerny dziecięcy śmiech. Chciałam to wszystko pojąć, zrozumieć, ale nie potrafiłam tego ogarnąć. Kiedy wreszcie udało mi się uspokoić i prawie zasnęłam, w domu usłyszałam dźwięk stóp uderzających o drewnianą podłogę na korytarzu.

 O mało nie dostałam wtedy zawału. Od dziecka panicznie się boję, że ktoś się włamie do domu i mnie zamorduje. Więc nic dziwnego w tym, że bałam się wyjść z sypialni. Ale musiałam, przecież nie mam 5 lat.

 Kiedy wreszcie zebrałam się na odwagę i wstałam z łóżka złapałam najcięższą rzecz jaką miałam pod ręką, mój ozdobny mosiężny świecznik. Ostrożnie otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Ale tam nikogo nie było. Zajrzałam do łazienki, salonu, kuchni... pusto. Cóż został jeszcze niewielki ogród za domem. Tam najbardziej bałam się wyjść o tej godzinie.

 Powoli otworzyłam niewielkie drzwi balkonowe które prowadziły na zniszczoną werandę i rozejrzałam się w ciemności, na pierwszy rzut oka tu też było pusto. Jednak wróciłam się do kuchni, złapałam latarkę i wróciłam na dwór. Usłyszałam ciche skrzypnięcie. Od razu skierowałam latarkę na płot pomiędzy moją częścią domu, a domem pani Strating. Jedna z desek luźno wisiała i to od razu mnie zaniepokoiło. Jednak ktoś tutaj był.

 Długo się ociągałam nim podeszłam do obluzowanej sztachety. Ale się przemogłam. Podeszłam, trawa łaskotała mnie po bosych stopach. Poświeciłam latarką na podwórko starszej pani. Rosło tam drzewo, wysokie i stare. Mimo, że wszystkie inne rośliny były zielone, to drzewo było suche i bezlistne. Poświeciłam na nie aby mu się przyjrzeć i... Była na nim huśtawka, zwykła ręcznie robiona, a na niej siedziała dziewczynka, w sukience do kostek, długimi czarnymi włosami do łopatek i trupio bladą skórą.

 Dziewczynka odwróciła głowę w moją stronę. Boże miej mnie w opiece, to jak bardzo się wtedy wystraszyłam, no nie da się tego opisać. Dziecko zamiast oczu miało czarne dziury, które wręcz ziały mrokiem w moją stronę. A jej usta, mimo iż wykrzywione w uśmiechu były rozcięte aż do krańców policzków. Całą górną cześć sukienki miała pokrytą krwią. Mimo to chyba się do mnie uśmiechała i zaczęła wymachiwać nogami w powietrzu.

 Ja miałam dość i uciekałam do domu. Zamknęłam wszystkie drzwi i okna na cztery spusty i nie miałam zamiaru wychodzić na zewnątrz. Zwinęłam się jak małe dziecko w kłębek na kanapie i schowałam pod kocem. Cała się trzęsłam i nie potrafiłam logicznie myśleć. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko przewidzenia, że jej tutaj nie było.

 Ale chwilę po mojej ogromnej panice zaczęłam myśleć nad tym jak to coś tutaj się dostało. Przecież zawsze wieczorem zamykam wszystkie ona, zamykam drzwi. Jak? Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że skądś znam tę dziewczynkę. To było to dziecko ze zdjęć w domu pani Strating! Tylko, że tym razem była uśmiechnięta i zmasakrowana. I kolejne pytania krążące w mojej głowie prawie doprowadziły mnie do szaleństwa. Czyżby było jakieś przejście z domu staruszki do mojego? Błagałam byle by mojej przemyślenia nie sprawdziły się.

 Tamtej nocy nawet na minutę nie zmrużyłam oczu. Jedynie biegałam jak oszalała po domu i sprawdzałam czy na 100% jestem tam sama. Jak dobrze było by mieć psa, albo chociaż kota... Ale ja nie miałam na to czasu, a wtedy czułam się taka samotna.

 Następnego dnia, trzeciego z rzędu nie odważyłam się pójść do domu właścicielki. Po prostu nie mogłam. Zostałam w swoim zabarykadowanym mieszkaniu modląc się żeby to wszystko się wyjaśniło, ale to tak łatwo powiedzieć. Ani na chwilę nie odsłoniłam szczelnie zakrytych okien, nie otworzyłam drzwi. Dla świata nie istniałam. Ale około godziny 16 usłyszałam syreny karetki, policji... Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się czy powinnam wyjść. Ostatecznie wywołał mnie dzwonek do drzwi.

 Za drzwiami zastałam policjanta z notesem w lewej dłoni i długopisem w prawej, sięgnął do paska, pokazał odznakę i się przedstawił. Zaprosiłam go do środka i zamknęłam drzwi. Mężczyzna mi wyjaśnił jego wizytę u mnie. Mianowicie ktoś zadzwonił na policję mówiąc iż staruszka w mieszkaniu obok popełniła samobójstwo. Ponoć połączenie wykonano z mojego mieszkania, ale ja nigdzie nie dzwoniłam, wcześniej nawet wypięłam kabel od telefonu, a komórkę miałam wyłączoną, co potwierdzono w późniejszym czasie. Jednak prawdą było iż kobieta z mieszkania obok powiesiła się uprzedniej nocy. Niestety nikt nie wiedział kto zawiadomił policję. W domu starszej kobiety nie było nikogo.

 Jedyne co mnie w tym ucieszyło: -Nikogo nie było. To najlepsza wiadomość. Kiedy policjanci odjechali i wszystko było w porządku poodsłaniałam okna, i spokojnie siedziałam w domu. Powoli strach mnie opuszczał, w kółko powtarzałam "Nikogo tu nie ma i nie będzie". Byłam spokojna.

 Dość dziwna sprawa, słońce zaszło po 20 i było całkiem ciemno. Cóż, wtedy wstałam z kanapy i poszłam pozasłaniać okna i pozapalać światło. Kiedy zasłaniałam okno w sypialni prawie dostałam zawału! Za oknem stała ta dziewczynka i drapała swoimi małymi paznokciami w szybę, a kiedy zauważyła, że ją widzę zaczęła stukać swoimi małymi piąstkami. Ja prawie płacząc zaczęłam uciekać. Kiedy chciałam otworzyć drzwi prowadzące na ulicę zawahałam się. Przecież ona była na zewnątrz. Jakże ja się wtedy pomyliłam! Ona była już w domu kiedy cofałam rękę od klamki usłyszałam jak biegnie wzdłuż korytarza. W rączce trzymała mój największy nóż kuchenny. Wyglądała słodko i upiornie jednocześnie. Była coraz bliżej. Ja zaczęłam uciekać. Biegłam ile mogłam. Dotarłam do drzwi wyjściowych w kuchni i tamtędy wybiegłam na dwór.

 Słyszałam za sobą jak dziewczyna klnie na mnie i jak zasapana się stała, ale wciąż biegła. Prawie mnie dogoniła, ale udało mi się złapać w biegu jeden z większych kamieni ozdabiających ogród i rzuciłam nim w głowę dziewczynki. Wiedziałam, że ona przeżyła, ruszała rękami. Dlatego ja dalej biegłam.

 Zatrzymałam się dopiero na przystanku. Modliłam się by szybko przyjechał jakikolwiek autobus. Słyszałam jak ta mała zdzira biegnie między krzakami. Ale na szczęście widziałam już nadjeżdżający autobus. Zdążyłam do niego wsiąść nim dziecko dobiegło. Kazałam kierowcy ruszać i nie czekać na innych pasażerów, wręcz błagałam. Ten z bardzo zdziwioną miną ruszył.

 Zapłaciłam mu, całe szczęście miałam czym. Usiadłam z samego tyłu, widziałam jak dziewczynka z twarzą zamieniona w obrzydliwą maskę biegnie za autobusem z tym połyskującym nożem w ręce. Serce biło mi jak oszalałe, ale czułam się bezpieczniejsza.

 Teraz siedzę w motelu. Nie wiem gdzie dokładnie jestem. Ale wciąż boję się, że ona mnie znajdzie. Jutro rano mam zamiar wrócić do rodziców. Mam nadzieję, że dożyję jutra i uda mi się ucieczka. Mam nadzieję, że to się skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz