poniedziałek, 11 marca 2013

Nawiedzony

  Nie tak dawno przeprowadziłem się z żoną do nowego domu. Tak naprawdę był nowy tylko dla nas, z tego co mi wiadomo dom liczył sobie jakieś 80, może nawet 100 lat. Byliśmy z małżonką bardzo szczęśliwi kiedy pierwszy raz tutaj przyjechaliśmy. Pierwsze co zobaczyliśmy to piękny zdobiony kamieniami dom z drewnianym dachem. Jakieś 5, może 6 lat temu przeszedł renowację, podobno były z tym małe problemy, ale tylko tyle dowiedziałem się od sprzedawcy. Mimo to kupiliśmy dom, nie był tani, ale uznaliśmy, że było warto. Piękne widoki dookoła, odnowiony dom, wykańczany w starym stylu. Wnętrze również mogło zachwycić, większość domu wykończono drewnem, co nadawało mu swojego charakteru. Nasz nowy dom był piętrowy, schody były wykonane z drzewa dębu to też mieliśmy pewność, że są solidne.
  Już po tygodniu od kupna cały dom wypełniły kartony z rzeczami i ofoliowane meble. Ja wraz z moją ciężarną żoną (była wtedy w 6 miesiącu ciąży) codziennie rozpakowywaliśmy pudła i dekorowaliśmy pomieszczenia. Chyba pierwszą skończyliśmy sypialnię, żeby moja żona mogła wygodnie odpoczywać. Pierwsze kilka tygodni pomagałem żonie przy cięższych pracach, jednak po tem musiałem wrócić do pracy. Więc moja wspaniała kobieta sama wykańczała dekorowanie domu, rozwieszaniem zdjęć i obrazów, rozstawianiem figurek i tak dalej.


  Jednak już pierwszego dnia w mojej nowej pracy w domu wydarzyło się coś dziwnego.  Moja żona zadzwoniła do mnie, w momencie kiedy miałem wychodzić z biura, powiedziała, że dopiero co skończyła układać swoją kolekcję porcelanowych serwisów do herbaty, a kiedy się odwróciła dwa z kompletów po prostu spadły na podłogę. Pierwsze co mi przyszło do głowy, oczywiście, że żona jest przemęczona i po prostu sama strąciła przypadkiem porcelanę. Jednak kiedy wróciłem do domu i powiedziałem małżonce, żeby odpoczęła na górze sporo myślałem nad tymi spadającymi rzeczami. Myślę, że mimo zmęczenia nie zrzuciła by swoich ulubionych serwisów. I miałem rację, tego samego dnia wieczorem kiedy wyszedłem z łazienki obrazy na korytarzu zaczęły się przekrzywiać, kilka nawet spadło, głównie nasz ślubny portret. Wystraszyłem się. Ale na jakiś czas takie sytuacje przestały mieć miejsce.
  Kiedy od wprowadzenia się minął ponad miesiąc w domu wydarzyło się coś strasznego, zwłaszcza dla mojej żona, jednak niemniej dla mnie. Byłem na górze w swoim pokoju, kiedy usłyszałem huk, od razu wybiegłem na korytarz i ujrzałem moją żonę na dole schodów. Szybko zadzwoniłem po karetkę i pobiegłem pomóc żonie. Kiedy byliśmy w drodze do szpitala powtarzała w kółko, że ktoś ją popchnął. Myślałem, że majaczy bo zrobiła sobie krzywdę. W szpitalu przeszła operację, straciliśmy nasze dziecko. Moja żona popadła w depresję, obwiniała się o stratę dziecka. Nie chciała z nikim rozmawiać, zaczęła też chodzić na terapię, a mnie pochłonęła praca, którą zabierałem do domu.
  Wciąż nie mogliśmy do siebie dojść po tym strasznym wypadku, kiedy w domu zaczęły się dziwne rzeczy. Sprzęty zaczęły się psuć, dostawy prądu do domu często miały problemy. A kiedy dzwoniliśmy do firmy energetycznej mówiono nam, że wszystko jest w porządku. Często kiedy siedziałem w swoim pokoju z półek wypadały książki, ubrania z garderoby wręcz wylatywały do sypialni, zalało nam łazienkę na parterze. Martwiliśmy się, że okłamali nas w firmie która sprzedała nam dom, że nas oszukali.
  W jedną noc nie mogłem spać, moja żona spała jak zabita, ale ja nie mogłem. Zmęczony leżeniem wstałem z łóżka, powlokłem się do łazienki, przemyłem twarz. Spojrzałem w lustro... i zobaczyłem napis: "Idź na strych", szybko przetarłem oczy i napisu już nie było. Uff pomyślałem i poszedłem do kuchni po coś do picia. Otworzyłem lodówkę, wyjąłem puszkę z piwem. Spojrzałem na napis, pisało tam strych, przeraziłem, się i znów na nią spojrzałem, była tam tylko nazwa piwa. Myślałem, że świruję. Ale coś na prawdę kazało mi iść na strych. Ostatecznie chciałem pokonać moją wyobraźnię i poszedłem na górę, wyciągnąłem drabinkę żeby wspiąć się na strych, zabrałem ze sobą latarkę i wdrapałem się na poddasze.
  Nie było tam zbyt wiele rzeczy, ale to miejsce wyglądało jak by nikt od wieków tutaj nie wchodził. Mnóstwo kurzu i pajęczyn. Rozglądałem się w okół siebie i dostrzegłem tylko kilka rzeczy, stary dziecięcy wózek, manekina do szycia, jakieś stare zasłony. Pociągnąłem za jedną bo wydawało mi się, że coś pod nią jest. I miałem rację. Stał tam sporych rozmiarów drewniany kufer. Wyglądał na zabytkowy. Otworzyłem go. W środku były tylko jakieś papiery. Ale uznałem, że warto by je przejrzeć. Zabrałem je na dół zostawiając kufer na strychu. Poszedłem ze znaleziskiem do swojego domowego biura. Zapaliłem lampkę i zacząłem czytanie.
  Te papiery zawierały czyjąś korespondencję i dzienniki. Pismo wyglądało na kobiece i dosyć staroświeckie. Myślę, że te korespondencje i stare notatki należały do dawnej właścicielki domu. Przeczytanie tego wysztkiego zajęło mi sporo czasu. Jednak dowiedziałem się szokujących rzeczy na temat niegdysiejszych właścicieli. Mieszkała tutaj kobieta imieniem Jane wraz z mężem Johnasem. Byli młodym małżeństwem. Rodzice wymusili na Jane ten ślub. Z tego co wyczytałem tuż po ślubie kobiet zaszła w ciążę, z jej dzienników wynikało, że chciała tego dziecka, jednak Johnas nie. Do swojej przyjaciółki napisała w liście iż Johnas się nad nią znęcał i chciał pozbawić ją ciąży, nie wiedzieć czemu list nie został wysłany. W jednym z pamiętników Jane opisała poród, rodziła w domu, pomagała jej tylko sąsiadka. Była szczęśliwa, cieszyła się dzieckiem. Nazwała syna Thomas. Z jej tragicznych notatek wynika, że Johnas zamordował dziecko, i posądził o ten czyn swoją małżonkę. Jane jednak nie chciała na to pozwolić, wiedziała, że to jej mąż pozbył się syna i wrzucił ciało dziecka do rzeki. Kiedy Johnatan dowiedział się o wiedzy żony zaczął jej grozić. W ostatnim niewysłanym liście, pisało, że Jane się boi swojego męża, że on groził jej że ją zabije. Pismo urywało się w połowie słowa a reszta kartki była pokryta rozlanym atramentem. To była ostatnia rzecz napisana przez Jane.
  Po przeczytaniu tego uznałem, że musiało się stać coś strasznego. Jednak nie miałem pojęcia co mógł bym zrobić i na jakiś czas zostawiłem sprawę w spokoju. Ale wtedy moja żona zaczęła mi co wieczór mówić, że ktoś wieczorem coś do niej szepcze, bałem się, że ma omamy z powodu depresji. Jednak ona miała rację. Sam to usłyszałem kiedy położyłem się w nocy do łóżka. Słyszałem w kółko jedno słowo, "piwnica", pomyślałem, że znów coś karze mi iść w nieznaną mi część domu. Bałem się iść w nocy do piwnicy. Ale poszedłem tam z latarką.
  Podłoga w piwnicy była pokryta deskami, nie było tam ani zimno, ani ciepło, ale atmosfera tam była nieprzyjemna. Chodziłem tam w te i z powrotem. Nie było tam nic oprócz starego pieca i kilku metalowych beczek. Myślałem, że są puste. Dlatego nie podchodziłem do nich. Obejrzałem piec, był masywny, myślę, że był by sporo warty. Ale kiedy miałem wracać na górę przeszło mi przez myśl, że powinienem sprawdzić beczki. Otworzyłem pierwszą, była w niej stęchła woda, od razu ją zamknąłem żeby smród nie rozszedł się po całej piwnicy. Druga beczka faktycznie była pusta, otwierając trzecią ciarki przeszły mnie po plecach. W środku była woda, ale tylko na dnie, a w wodzie stała spora siekiera. Nie wyciągałem jej z beczki, bałem się, że mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Jane. Poświeciłem na dno beczki, tam była zaschnięta krew i pleśń. Już na pewno tego nie dotknę. Szybko pokierowałem się ku schodom, ale potknąłem się, po prostu straciłem równowagę i padłem jak długi na podłogę, deski z podłogi były na tyle zbutwiałe, że się załamały a ja wpadłem nieco niżej. Otworzyłem oczy a przed moimi oczami zobaczyłem czaszkę z której wypełzały robaki. Zacząłem krzyczeć i uciekać. Kiedy byłem już na górze myślałem, że to był sen, ale to nie był sen. Chciałem jak najszybciej wynieść się z tego domu. Obudziłem żonę kazałem się jej spakować, nie pytała dlaczego. Już następnego dnia wyjechaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz