czwartek, 7 marca 2013

Senna kraina

  Mgła? Jestem we mgle? Czemu tu jest tak dziwnie? Nic nie widzę. Pomocy? Czy ja mówię nie ruszając ustami? Co się tutaj dzieje? Gdzie ja jestem? Jest tu ktoś? Halo!
Okey nie wiem gdzie jestem, jestem tu sama, to wiem na pewno. Ale jak i dlaczego tu jestem? Tego już nie wiem, w sumie to nie wiele wiem. Nie pamiętam nawet jak się nazywam. Nic kompletnie nic nie wiem! Mam w głowie totalną, całkowitą pustkę.
  Zimno tu. Cała się trzęsę, gdybym jeszcze coś widziała... Tu jest całkiem biało, tak jak bym stała w chmurze. Spokojnie, będę szła przed siebie i na pewno gdzieś dojdę. Znajdę wyjście z tej bieli. Tu jest tak cicho, tak, że słyszę każdy swój oddech, ale nic po za dźwiękami wydawanymi przez samą siebie.
Teraz idę prosto, to znaczy tak mi się wydaję. Przede mną nie ma nic, za mną też, obok i z lewej i z prawej również nic a nic nie ma. Nawet nie czuje po czym idę, to tak jak bym szła w powietrzu. Dziwnie się czuję.    Głowę rozsadzają mi myśli. Ale chcę się stąd wydostać. Czuję się coraz gorzej. Głowa zaczęła mnie okropnie boleć. Zastanawia mnie czy zbliżam się do wyjścia? A może podążam w całkiem złym kierunku?
  Mija czas, ciągle idę. Nogi mnie bolą. Głowa mi pęka, oczy już szczypią mnie od ciągłego wpatrywania się we mgłę. Ałć! Chyba coś wbiło mi się w stopę. Spojrzałam w dół i zobaczyłam swoje stopy owijane mgłą, a wokół nich szkło, tłuczone szkło. Czy teraz będę musiała iść po szkle? I tak właśnie się stało. Nadal szłam na przód, przecież się nie poddam. W stopy wbija mi się szkło. To okropnie boli, pewnie przez całą drogę zostawiałam krwawe ślady, ale i tak bym ich nie zobaczyła bo tu nadal nic nie widać!


  Do tej pory było tu strasznie zimno, teraz zaczęło robić się gorąco. Zaczęłam się intensywnie pocić. Powietrze wręcz parzyło moją skórę. Po za tym przez podniesienie się temperatury znikała mgła. Jednak nie było to coś wspaniałego, gdyż wszystko wokół mnie, nie ważne czy tu cokolwiek jest, spowijała ciemność, więc nadal nic nie widziałam. Jednak coś się zmieniło, szkło znikło, teraz znów idę po czymś, nie wiem po czym, ale nie boli.
  Znów coś jest nie tak, słyszę szum, tak jak by wiał wiatr. I znów szłam po czymś co sprawiało mi ból, ale nie wiem po czym, było gorące. I wokół mnie również nadal było bardzo gorąco. Co teraz? Wydawać by się mogło, że idę po rozrzarzonych węglach, lub czymś w tym rodzaju. To strasznie parzyło moje już obolałe stopy. Ale nie mogę przestać iść, na końcu tej trudnej wędrówki na pewno coś jest. Muszę iść, nie mogę się zatrzymywać. Nie zwracać uwagi na ból, powtarzałam w myślach...
  Idąc zamknęłam oczy, nie chciałam zbyt wiele wymagać od samej siebie. Tutaj i tak nic nie widać, nic nie ma. Tylko czerń, nieprzenikniona i przerażająca. Idąc dalej zauważyłam, że nie czuję bólu. Czyżby żar pod stopami się skończył? Co będzie następne?
  Szczypią mnie oczy, co się dzieje? Próbuje je otworzyć, ale to boli, coś mnie oślepiło. To jak wielkie reflektory tuż przed moimi oczami. Dopiero kiedy mój wzrok zaczął przyzwyczajać się do oślepiającej jasności która biła z nieznanego źródła dostrzegłam, że tuż na przeciwko mnie stały schody. Spojrzałam w górę, ale one jak by nie miały końca. Ciągły się i ciągły, a ich szczytu widać nie było. Co się dzieje? Mam wejść na samą górę? Te pytania wręcz mnie przerażały. Nie chciałam tam iść, z niewiadomych przyczyn przerażało mnie to co mogło znajdywać się na samej górze.
  Mimo strachu odważyłam się wejść na schody. Szłam i szłam w górę, mijając kolejne schody,a one jak by z każdym moim krokiem się wydłużały. Bałam się i sama nie wiem dlaczego. Moje ciało co jakiś czas przechodziły ciarki. Wciąż wdrapując się po schodach myślałam co zobaczę u samego szczytu. Droga ku końcu schodów był męcząca. Do mojej głowy napływały myśli które wydawały się obce, tak jak by ktoś wszedł do mojej głowy i myślał za mnie. To bolało. Chwiałam się na nogach, czułam się źle. Ale szłam dalej i dalej.
  Byłam już blisko końca, nie wiem skąd to wiedziałam ale byłam tego pewna. Mogłam za to dać sobie odciąć rękę i miałam racje. U szczytu schodów znajdowały się wiele żelazne wrota. Dokładnie się im przyjrzałam. Nie widziałam żadnego uchwytu. Jak mam dostać się do środka? Dotknęłam ich zimnej, metalicznej powierzchni. I wtedy coś usłyszałam, cichutkie kliknięcie jak by puścił zatrzask albo otworzyła się kłódka. Wrota powoli zaczęły się otwierać. Zawiasy zatrzeszczały pod ciężarem metalowej bramy.
  Kiedy otworzyły się na tyle by wejść do środka po prostu weszłam, nie odwracałam się za siebie, czułam, że nie mogę tego zrobić. Za żelazną bramą znajdował się kamienny chodnik, po obu jego stronach buchały płomienie. Poszłam prosto nie wiedziałam co będzie dalej. Nie bałam się ognia. Po prostu podążałam dalej w głąb tego dziwnego miejsca. Co najdziwniejsze nie czułam już zmęczenia i bólu, a strach zastąpiło inne uczucie dziwnej błogości.
  Na końcu tej długiej kamiennej ścieżki znajdowała się przepaść. Po prostu wielka pustka, ciemność której nikt nigdy nie zbadał. Coś, jakieś dziwne uczucie, a może głos w głowie kazał mi spojrzeć w dół. Nie było nic widać, tylko ciemność. Przepaść musiała być głęboka. Kiedy patrzyłam w dół jakaś myśl, ulotna myśl o której zapewne bym zapomniała, skłoniła mnie bym skoczyła w dół. Rzuciłam się w przepaść tak po prostu bez żadnego oporu. 

I wtedy wszystko sobie przypomniałam, wtedy kiedy było już za późno na odwrót.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz